piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 10

Kilka dni temu oglądałam filmiki na yt z Nico i Percym, przeczytałam miniaturki, które z nimi stworzyłam i Bogowie zabijcie mnie, ale musiałam zaczęłam myśleć nad nowym opowiadaniem z nimi w roli głównej. Coś puszystego, powojennego, gdzie Percy opiekuje się Nico, a ten pozwala się oswajać jak zaszczute zwierze. Nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Kiedy coś z tego wyjdzie. Byłby ktoś chętny na takie coś?

Dodałam do zakładki Bohaterowie postacie Jamesa i Annabeth. Zapraszam do zajrzenia :) 

***

Luke ma rodzinę. Przez dłuższą chwilę chłopakowi wydaje się to tak nierealne, że nie wie co ma zrobić. On, Luke Jones ma rodzinę. Siostry, braci i ojca. Zaginionego mężczyznę, którego poszukiwał i wypatrywał z okna pokoju z nadzieją, że ten wróci. Nie pamięta nocy kiedy nie wyobrażał sobie chwil ich spotkania po latach. Co mu powie, pokaże, zrobi i zapyta. Jeśli tata wróci – kiedy wróci – będą mogli przestać się martwić o te wszystkie rachunki, który tylko zaśmiecają ich stolik w przedpokoju. Mama pewnie zaczęłaby się szczerze uśmiechać , a on miałaby ojca. W końcu byliby prawdziwą rodziną.
Tylko, że ojciec nigdy nie stanął w drzwiach do ich mieszkania z kwiatami dla mamy i prezentem dla niego. Wraz z wiekiem jego wymyślony podarunek od taty się zmieniał, ale nawet w wieku szesnastu lat byłby zachwycony z pluszowego misia. Nie. On byłby zachwycony z samego powrotu taty do ich życia. Nieważne jakby wyglądał. Dla Luke nie liczyłoby się to czy przyjechał do nich nowym modelem auta prosto z salonu czy autobusem.
Czasami myślał, że on umarł. Tak było łatwiej wytłumaczyć fakt, że nie wraca. Luke nigdy się wściekał o fakt, że wychowywał się bez ojca. Chociaż może to byłoby mniej bolesne niż ciągłe oczekiwanie na jego powrót. Mama ciągle powtarzała, że tata ich kochał i gdyby mógł to by z nimi został. Ale coś mu na to nie pozwoliło. Luke nie dopytywał. Widząc łzy w zielonych oczach mamy, nie musiał wiedzieć więcej. Wystarczyło mu zapewnienie, że ojciec go kochał.
Zaczął czytać nekrologii w wieku dziesięciu lat.
W wieku trzynastu przeszukał dostępną bazę Interpolu.
W wieku piętnastu zaczął odkładać na prywatnego detektywa, który mógłby go odnaleźć.
W wieku siedemnastu nad jego głową pojawił się młot i mały płomyk ognia.
Wiedział co to oznacza.
I w tej chwili zaczął żałować, że przez tyle lat tak bardzo pragnął poznać ojca. Bo kiedy jego marzenie się spełniło i mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że go odnalazł - było za późno. Tata miał być jego prywatnym bohaterem – Supermenem czy Kapitanem Ameryką, których tak bardzo uwielbiał. Jedyne czego mógł się od niego spodziewać to hologramu nad głową, który zniknął przed kilkoma sekundami i nic poza tym. Hefajstos miał swoją szansę – mógłby mieć ich kilkadziesiąt jeśli tylko by wykonał pierwszy krok. Jego nie było stać nawet na to.

- Witaj, Luke Jones, synu Hefajstosa.

Głos Chejrona przebija się przez zdziwione szepty reszty obozowiczów. Luke im się nie dziwił. Nikomu nie powiedział, ani pokazał co tak naprawdę potrafi. Jego drobna budowa ciała też nie przemawiała nad tym, że jest synem boga ognia. Nie przejmował się tym. Już nie.

- Jestem synem mojej matki, nie jakiegoś boga, którego jedyne na co stać to uznanie mnie.

Luke wydostaje się z oniemiałego tłumu. Zgarbiony, z grzywką wpadającą mu do oczu i spojrzeniami, które wpatrują się w jego sylwetkę, kieruję się do domku Hermesa. Wie, że przesadził, ale nie nie może pojąć jak miałby pogodzić się, aby rola jaką odegrała matka w jego życiu była nagle zmniejszona, bo ojcem okazał się bóg.
To ona ścierała mu łzy z policzków i całowała obdarte kolana po tym jak wywrócił się na rowerze. To ona odprowadzała go rano do podstawówki, mimo że sama przez to spóźniała się do pracy. To ona chodziła do dyrektora i przekonywała do, że to jego ostatnia bójka, nie ojciec. To ona tłumaczyła mu ułamki po dwunastu godzinach pracy, nie tata.
To ona go kochała.
Ojciec, Hefajstos, tata, On pewnie nawet nie wie, że nie żyje. Siedzi teraz na swoim tronie na Olimpie, zadowolony, że wypełnił to co do niego należało. Uznał jedno ze swoich dzieci, które zrobił ze śmiertelniczką. Ciekawe jakby zareagował na widok Luke. Poznałby go? Czy mógłby liczyć chociaż na pięć minut rozmowy z nim? Luke boi się, że ojciec będzie nim rozczarowany. Przez tyle lat wyobrażał sobie spotkanie z nim, ale nigdy nie dopuścił do siebie opcji, że może być dla niego rozczarowaniem. I kiedy stoi pod domkiem – spakowany i zestresowany jak cholera - gdzie mieszka reszta jego rodzeństwa, drzwi się otwierają. I Luke myśli, że będzie dla nich takim samym rozczarowaniem jakim mógłby być dla ojca.

- Dobrze, że jesteś Luke.

I kiedy wymienia spojrzenie ze swoim bratem, stwierdził, że się mylił. Kiedy patrzy w lustro nie widzi oczu matki. Tylko taty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy