wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 4

Osobiście uważam ten rozdział za najsłabszy i nazywam go znienawidzonym przez siebie terminem rozdział przejściowy, ale jest on potrzebny byśmy mogli pójść dalej z historią.
Zachęcam ślicznie do komentowania
Pozdrawiam :)

***

Poczekalnia psychologa, do którego chodził Luke była niebieska. Niebieskie ściany, krzesła, żaluzje w oknach, włosy sekretarki, obrazki, które przedstawiały morze, jego myśli. Wizytę miał dopiero we środę, ale musiał z kimś porozmawiać. Z kimś kto zauważy jakie postępy zrobił i powie, że się spisał. Ktoś kto go doceni

Dobra robota, Luke. Jestem z ciebie dumny.

A te puste słowa mógł mu powiedzieć tylko psycholog. Czekał już pół godziny i zdążył wymyślić kilka wersji tego co powie mężczyźnie. Zastanawiał się jak mu powiedzieć, że zgodził się na pójście z całkowicie obcym mężczyzną do jego mieszkania tylko dlatego, że ten miał zieloną herbatę. Został przekupiony kilkoma liśćmi zalanymi wrzątkiem.
Żałosne, naprawdę.
Już widzi minę psychologa. Ale to nie wszystko! Został przekonany również by założyć dresy Isaaca podczas gdy jego ubrania, suszyły się na kaloryferze. Dał się usadzić na wygodnej kanapie i do wypowiedzenia więcej niż trzech słów w całym zdaniu. Raz czy dwa uśmiechnął się w miarę szczerzę, bo cholera Isaac, naprawdę wiedział jak wywołać na jego twarzy uśmiech. I może to wszystko nie zdarzyłoby się gdyby nie poszedł wtedy na cmentarz i nie zaufał temu chłopakowi.
Bo tak właściwie doktorze to ja go spotkałem na cmentarzu, jak poszedłem na groby mojej rodziny, którą spaliłem żywcem. Spokojnie, nic złego się nie stało. Isaac nie okazał się gwałcicielem, ani seryjnym mordercą, który zakopuje swoje ofiary w ogródku. Jest naprawdę miłym chłopakiem, z którym mógłbym spędzić jeszcze trochę czasu, bo przy nim zapominam jak to jest być sierotą. Może to na związek z tym, że Isaac pochłania całkowicie moją uwagę kiedy jest w pobliżu i zapominam o wszystkim. Do tego jak coś opowiada to mimowolnie przygryza kolczyk w wardze, co jest po prostu...

- Czy on ci się podoba, Luke?

Co? Przecież podobają mu się dziewczyny! Szaleje za Lucy kiedy bawili się jeszcze w piaskownicy. Jak była mała, rozwydrzona, płaska i z dwoma śmiesznymi kucykami na czubku głowy. Chociaż kiedy miał szansę zobaczyć ją kiedy przebierała się w szatni, zrezygnował. Czuł się okropnie kiedy widział ją z ukrycia i zaczął coś gadać o prywatności dla niej i innych dziewczyn. Ale to nie znaczy, że woli chłopców, do cholery! A to był czysty przypadek, że zobaczył tatuaż na biodrze Patricka, który na co dzień jest dobrze zakryty przez materiał bokserek. Mały skarabeusz był na linii jego wzroku kiedy podniósł głowę i nie mógł go przegapić. Ale dopiero po tygodniu wygonił ten obraz z własnej głowy.

- Nie jestem gejem.

Jakby mu tego jeszcze brakowało. Sierota, który potrafi strzelać z dłoni kulkami ognia, mieszkający aktualnie w rodzinie zastępczej, lubi chłopców. Idealny materiał na chłopaka. Powinien dać takie ogłoszenie w gazecie w rubryce matrymonialnej. Nie mógłby się odpędzić od propozycji.

- Luke, ale pamiętaj, że to nic złego. Nie czyni to z nas ludzi gorszych lub mniej wartościowych. Bliscy takich osób są najczęściej wyrozumiali. Sądzę też, że twoja mama - gdyby żyła – nie miała by z tym probl....

- Niech pan przestanie pieprzyć o tym co moja mama mogłaby pomyśleć! Nie znał jej pan, a udaje jakby było inaczej! I niech się pan w końcu przestanie wtrącać w sprawy, które pana nie dotyczą! Rezygnuje z terapii.

Wyszedł trzaskając niebieskimi drzwiami.

piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 3

Kiedy przychodzi po raz pierwszy - od czasu pogrzebu - na cmentarz, pada. Idzie niepewnie między alejkami, ściskając w dłoni kwiaty i mały znicz. Czuje jak deszcz kapie mu z końcówek blond włosów. Kiedy wychodził z domu, nie wziął nawet bluzy, ale nie żałuje tego. Chociaż nie musi powstrzymywać się od płaczu. Łzy mieszają się z wiosennym deszczem, a on nawet nie stara się ich wytrzeć. Ostatnio płakał na komendzie jak musiał złożyć zeznania. To było zaraz po tym jak wyciągnęli go, bez najmniejszego oparzenia, z płonącego budynku. Policjant zadawał masę pytań, a on nie wiedział co się dzieje. Chciał tylko wiedzieć co z jego mamą i siostrami, a kiedy mężczyzna powiedział mu, że zginęły, miał wrażenie, że świat na chwilę się zatrzymał. Nie docierały do niego następne słowa policjanta, a ni to, że zaczął płakać jak małe dziecko. Nie mógł się uspokoić, a co dopiero odpowiedzieć co się wtedy stało.



Jego mama i siostry zginęły przez niego. Zabił własną rodzinę. A teraz jedyne co może zrobić to zapalić znicz na ich grobie i błagać o wybaczenie.



Kiedy kładzie kwiaty na nagrobku w tle nie gra smutna muzyczka. On nie pada na kolana, chowając twarzy w dłonie. Jedyne co robi to stoi jak sparaliżowany, patrząc się tępo w wygrawerowane literki. Zamiast przejmującego smutku czuje jakby miał zaraz zwymiotować na własne buty. Jego drżenie nie jest spowodowane powstrzymywanym płaczem, tylko histerycznym śmiechem. Luke, przez chwilę myśli, że zwariował. Nie, wróć on nigdy nie był normalny.



Z ciepłego wiosennego deszczu zrobiła się ulewa, która zmoczyła mu całą koszulkę i spowodowała, że dżinsy przykleiły się do skóry. Nie ma pojęcia ile tam stał, ale jeśli zaraz się nie ruszy, to skończy z przeziębieniem i tygodniowym pobytem w łóżku. Co z kolei pozwoliłoby mu na wielogodzinne analizowanie własnego życia. A tego wolałby uniknąć. Jak wielu rzeczy z resztą.



- Przeziębisz się.



Gdyby nie był mężczyzną zacząłby piszczeć jak nastolatka na widok zdechłego kota. Zamiast tego mógł jedynie wzdrygnąć się na niespodziewany dotyk. Obok niego stał zwyczajny chłopak. Ciemne włosy, brązowe oczy i kolczyk w wardze. Pewnie gdyby nie stali teraz pod jego parasolem, a Luke nie docenił, że w końcu na niego nie pada, odszedłby bez słowa.



- Taaaak, dzięki.



- Rozmowny jesteś nie ma co. Ale spoko ja mogę mówić za nas dwóch. Poza tym jestem Isaac i mieszkam niedaleko. Jak chcesz możemy iść do mnie, no chyba, że wolisz stać w tej ulewie. Nie rozumiem co ludzie lubią w deszczu. Nooo, chyba, że ty lubisz deszcz? Gdybym wiedział, że będzie tak padać to bym w życiu nie wyszedł na zewnątrz. Chociaż gdyby mi za to zapłacili, to kto wie. Kasy nigdy za wiele, nie?



Luke, nie wiedział jak można tak dużo gadać. Chyba, że na temat Kapitana Ameryki i jego rzekomego romansu z Czarną Wdową. Ten chłopak był dziwny, musiał to przyznać. I pewnie jeszcze kilka miesięcy temu nie zgodziłby się nigdzie pójść z nikim kto zaczepił go na cmentarzu, ale wiele się zmieniło. On się zmienił.




- Jeśli masz zieloną herbatę, to chętnie.

niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 2

Rozmowy z psychologiem nie pomagają. Męczy go ciągłe odpowiadanie na pytania, które nie mają większego sensu. Nazywanie swoich uczuć, których nie może zrozumieć, a co dopiero zdefiniować. Na pytania odpowiada, nie zagłębiając się w szczegóły. Po spojrzeniu psychologa wie, że on ma tego świadomość, ale nie zamierza tego zmieniać. Mężczyzna namawia go do szczerej rozmowy.

Luke boi się tego. Boi się pozbyć tego ciężaru, który ma na klatce piersiowej. Boi się tego co się stanie jak to zniknie. To co nie pozwala mu normalnie oddychać jest jednocześnie powodem, który trzyma go przy życiu. A kiedy pozbędzie się ciężaru nie zostanie mu nic. Ta nicość przeraża go jeszcze bardziej niż samobójstwo.

Gdybyś mógł to co byś zmienił w swoim życiu?

Na pewno wyznałby swoje uczucia Lucy, która podobała mu się od czwartej klasy podstawówki. Robiliby te wszystkie romantyczne gówna (z trzymaniem się za ręce – jeśli tylko by tego chciała). Ale Lucy nie wie o jego istnieniu i jest to trochę żałosne, że po tym wszystkim ona jest dla niego ważna.

Nie pozwoliłby żeby kolejny raz James i jego banda zrobili z niego worek treningowy. Nigdy więcej nie leżałby skulony na posadzce w szkole kiedy to oni stoją nad nim z minami zwycięzców. Nauczyłby się bić tylko po to, aby pokazać im, że jest kimś więcej niż mięczakiem w za dużych koszulkach z postaciami z Marvela.

Odszukałby ojca i zapytałby jakim skurwysynem trzeba być by zostawić kobietę w ciąży. Powiedziałby mu o tych wszystkich chwilach kiedy tak bardzo potrzebował w swoim życiu mężczyzny, a jego nie było. Jak pytał mamy gdzie jest jego tata, bo inni koledzy mają kogoś kto pokaże im jak grać w kosza i łowić ryby. Luke nigdy nie łowił ryb. Musiał za to starać nie płakać w nocy kiedy zostawał sam, bo mama poszła na nocną zmianę do pracy, by mogli zapłacić za mieszkanie.

Jego mama nie pracowałaby po szesnaście godzin dziennie tylko sześć, gotowałaby by obiady i wychodziła z trojaczkami na spacer i plac zabaw. A on miałby czas spędzić z mamą trochę czasu. Wieczorem siadaliby w salonie z kubkami gorącej czekolady i mogli porozmawiać. Ale nie o jego wiecznych problemach w szkole i bójkami z kolegami. Tylko o czymś przyjemnym. Zaplanowaliby wakacje, albo coś w tym stylu. Mama zawsze chciała zwiedzić Paryż i zobaczyć więżę Eiffla. Nigdy nie rozumiał czemu ludzie się tak zachwycają nad tą kupą żelastwa, ale zrobiłby mamie nawet to śmieszne zdjęcie gdzie wieża wydaje się małą zabawką. O i kupiłby jej kubek z napisem Kocham Paryż. Piłaby z niego poranną kawę przed pójściem do pracy.

Oddałby wszystko, naprawdę wszystko, by jeszcze raz poczuć dotyk jej ust na swoim czole i usłyszeć ciche kocham cię synku powiedziane tuż przed jej wyjściem. Chciałby zobaczyć jak wraca zmęczona z pracy i uśmiecha się widząc dziewczynki, które oglądają jakąś głupią bajkę w telewizji z otwartymi ustami. A kiedy widzą ją, zrywają się z kanapy i pędzą się przywitać. Każda z nich dostaje po buziaku, a on na migi informuje mamę, że idzie odgrzać obiad dla niej i znika za drzwiami kuchni.
Ale wszystko co posiada jest schowane w małej sportowej torbie, leżącej przy nogach łóżka. A to za mało by martwi mogli wrócić do świata żywych.



Rozdział 1

Miesiąc po pożarze, Luke zaczął myśleć o samobójstwie. Szuka dobrego sposobu by ze sobą skończyć. Nie chce robić problemu nowej rodzinie zastępczej, bo tylko dzięki niej, nie jest teraz w domu dziecka. Wie, że aby zmyć krew z dywanu potrzeba wiele czasu. Łazienkę odrzucił na wstępie. Któreś z dzieciaków weszłoby szybciej, niż by zdążył zrobić pierwsze nacięcie. Chociaż gdyby zrobił to w wannie, to oszczędziłby im sprzątania. Wystarczyłoby odkręcić kurek, a jego krew spłynęłaby razem z wodą.Jednak istnieje spore prawdopodobieństwo, że ktoś go znajdzie i uratuje. Nie zniósł by jeszcze większej ilości współczujących spojrzeń i pytań czy wszystko jest w porządku.Zabił mamę, która pracowała szesnaście godzin na dobę, by zapewnić im normalny dom. On go spalił w pół godziny.Zabił swoje trzy małe siostry.

Izzy.
Mary.
Cassie.

Widział ich uśmiechnięte buzie, gdy znalazł je w kuchni całe ubrudzone czekoladą. Słyszy ich piski i szloch gdy ogień dociera do dziecinnego pokoju.Słyszy krzyk Matta, który próbuje dostać się do mieszkania. Kiedy w końcu wyważa drzwi, ogień go natychmiast atakuje. Trafia do szpitala z poparzeniami trzeciego i czwartego stopnia. Umiera na sali operacyjnej.

No kurwy nędzy, nic nie jest w pierdolonym porządku!

Zabił własną rodzinę.
Widzi to wszystko gdy tylko zamyka oczy.
Wtedy też zastanawia się czy nie wywołać drugiego pożaru. Mógłby go, tym razem, opanować, a wtedy byłaby tylko jedna ofiara. On. Luke Jones. Pewnie znowu pojawiłby się w gazetach. Już widzi te nagłówki, które robią z niego biednego nastolatka, który stracił rodzinę. Te same czasopisma miesiąc wcześniej pisały o strasznej tragedii jaka stała się na Brooklynie. Pożar zniszczył pół kamienicy. Sprawcy nie znaleziono, ale dochodzenia nadal trwa. Na tym etapie śledztwa wykluczono nieszczęśliwy wypadek.Może wtedy z jego samobójstwa zrobiliby kolejny atak Szalonego Joe. Nie udało mu się zabić wszystkich za jednym razem i teraz dokańcza sprawę. Stałby się wtedy kolejną ofiarą szaleńca.Bo on jest całkowicie normalny. Mama często mu to powtarzała. 
Jesteś normalnym dzieckiem, Luke.
Normalne dzieci czasami podpalają swoje łóżka jak budzą się z koszmaru. Normalne dzieci mają 39 stopni temperatury, nawet jak w zimę wyjdą na balkon w krótkim rękawku. Normalne dzieci zapalają świec poprzez pstryknięcie palcami. Normalne dzieci zabijają swojej rodziny, mamo. Normalne dzieci planują kupić broni, w jakimś ciemnym zaułku, włożyć lufy do ust i strzelić. Zaraz jednak rezygnuje z tego pomysłu. Przez piętnaście lat mieszkał na Brooklynie, mając za sąsiada dilera trawki, ale nie ma pojęcia gdzie kupić pistolet.

- Luke, kolacja!

Och, no cóż. On jest po prostu żałosny. 

Kilka słów o moim pisaniu

Dużo osób pyta mnie jak piszę. Jak to robię, że mam taki, a nie inny styl. Nie mam pojęcia.
Okej, może nie powinnam zaczynać tego w ten sposób. Nie piszę tego po to, aby się pochwalić w jaki to ja sposób piszę i inni mi zazdroszczą. Bo tego czego ja innym zazdroszczę to jest pikuś przy moim talencie pisarskim. Jakbym to można było nazwać talentem nazwać. Przynajmniej na tym poziomie, na którym obecnie stoję.
Dobra, zaczynamy od początku. Po raz drugi. Jakby podczas pisania, nie zaczynamy po raz dziesiąty tego samego, bo coś nam nie pasuje.
Nie chcę pisać tego w żadnej formie poradnika pisarskiego, ani nic. Tylko siedzi mi to w głowie od kilku dni i muszę się tego pozbyć.
Najpierw są odpowiednie przygotowania.
Trzeba zrobić sobie kubek gorącej herbaty, odnaleźć zagubiony telefon i sprawdzić pocztę, opatulić się kocem tak umiejętnie, by nie stać się kostką lodu podczas pisania i na tyle szybko, by polecieć po coś do jedzenie do kuchni.
Muzyka. Nie żadne nowości, bo zacznę się wsłuchiwać w tekst piosenki i zachwycać głosem piosenkarza, a nie tym, że uśmiercam głównego bohatera. Coś znanego i jednocześnie takiego, że jak się zatrzymam nad klawiaturą z miną idiotki, to tekst będzie orzeźwiający. Nie ma znaczenia czy śpiewają po angielski, polsku czy francusku. Ważne, że coś leci i można się skupić na czymś innym niż uderzaniem palców o klawiaturę.
Wiecie co jest najgorsze w pisaniu? Nie, brak weny. To jeszcze jakoś wytrzymam. Brak czasu na pisanie. I ciągle – wieczne – przerywanie, tak mamo to o tobie, przerywanie w pisaniu. Pytania typu co robisz?po kilku latach zaczęły się robić żmudne. Jak już znajdę chwilę, zbiorę wszystkie potrzebne mi rzeczy do pisania, a inne arcyważne czynności mogą poczekać ktoś zagląda mi w ekran komputera i czyta to co piszę. Nie cierpię tego.
Nie wiem jak inni pisarze i raczej nie zbiorę się na odwagę by ich kiedyś o to zapytać. Zapominam imion swoich bohaterów. Główny bohater – to główny bohater – on jest jedyny w swoim rodzaju i o żadnym, którego kiedyś stworzyłam nie zapomnę, ale reszta to masakra. Muszę się wracać, szukać w poprzednich rozdziałach kiedy wspominałam jego/jej imię, albo jakąś cechę. Kolor oczy czy coś w tym stylu. Aż wstyd przyznać. Tak samo jest w rzeczywistości. Człowiek mi się przedstawia, a ja po dwóch sekundach zapominam jego imię. Nie przywiązuje do tego takiej wagi. No chyba, że poszukuję imienia dla swoich bohaterów. Wtedy liczy się każdy aspekt. Tak samo jak ich wygląd i zdjęcia w zakładce bohaterowie. To moje małe zboczenie. Przecież każde jakieś ma, prawda?
Odbiegłam trochę od tematu, nieprawdaż?
Już wracam. Przed pisaniem rozdziału, fragmentu – wchodzę w magiczną zakładkę Bohaterowie. To pomaga. Nie dotarłam jeszcze to tego w jaki sposób, ale tak jest. Jak patrzę na postaci, które są moje. Stworzone przeze mnie od początku – czasami wzorowane na różnych osobach, ale są jednak moje – do końca i nikt nie ma prawa mi ich zabrać. To jest piękne.
Tak samo piękne i moje małe serduszko skacze jak głupie jest moment kiedy czytam komentarze pod moimi tekstami. Nie ma znaczenia czy to jest rozdział wstawiony sprzed tygodnia, miesiąca, miniaturka sprzed trzech lat czy wczorajsza.
Komentarze to najpiękniejszy dar jaki może dać czytelnik autorowi.
Nie żadne gwiazdki, followersy, obserwatorzy czy nie wiadomo co jeszcze. Komentarz – wyczerpujący, przede wszystkim, jest zapewnieniem przez czytelnika, że docenił i poświęca swój czas nie tylko na przeczytanie, ale i na skomentowanie tego co przeczytał.
Sama nie umiem pisać krótkich komentarzy. Wiem, że niektórzy nie umieją pisać więcej niż trzy zdania. I doceniam każdy komentarz jaki pojawia się pod moją pracą. I z tego miejsca chcę podziękować każdej osobie, która pisze komentarze. Jesteście wielcy. Swojego czasu kiedy znajdowałam czas na czytanie, komentowanie, pisanie i życie prywatne – ciekawe kiedy to było – wiem jak inni autorzy opowiadań doceniali moje komentarze. Bo komentarze mają moc. Niosą ze sobą nie tylko wiarę, że dobrze wykonujemy swoją pracę, że ktoś nas docenia. Dają siłę.
Dobra, zrobiło się troszeczkę sentymentalnie, prawda?
No cóż, może ja na pierwszy rzut oka nie wyglądam na osobę sentymentalną, ale taka jestem.
Idziemy dalej. Jeśli was jeszcze nie znudziłam i czytacie to z taką samą frajdą jaką ja to piszę, to bardzo dobrze.
Okej, czyli mamy już zimną herbatę, rozwalony koc i pół playlisty za sobą. Możemy przystąpić do pisania. Tylko które opowiadania wziąć? Jest ich tyle. A w ostatnim czasie myślałam o jakimś nowym i przydałoby się napisać jakąś miniaturkę, bo jeszcze wyjdę z wprawy, a w końcu od tego wszystko się zaczęło. Pierdolenie o Szopenie.
Obiecałam sobie kiedyś – dawno, dawno temu, że nigdy nie będę pisać kilka opowiadań naraz. To się po prostu nie sprawdza. Nie mam problemu by czytać kilka(naście) książek/opowiadań w ten sposób. Ale nigdy pisać. Jeśli mam pisać historię to chcę to robić w taki sposób by było widać, że daję z siebie przy tym 100 procent. Mogę robić zarys historii, zakładkę Bohaterowie, Chronologię i opis do katalogu do trzech innych historii. Ale rozdziały piszę do jednego opowiadania. Chyba, że stwierdzę: Potrzebuję od niego przerwy. Wrócę tu za dwa miesiące, a teraz biorę się za co innego. Okej. Trzeba znać swoje możliwości.
Czasami mam wrażenie, że się wypaliłam. Że utknęłam w jednym punkcie i nigdy nie pójdę już dalej. To jest strasznie przerażające. Najczęściej nie ma to przyczyny w pisaniu, ale się w nim objawia. Może nie powinnam tutaj o tym pisać, ale ja to widzę w niektórych pracach. Nie wiem jak to odbiera druga strona. Nie wiem czemu to znika tak nagle jak się pojawia, ale chcę byście to wiedzieli. Miało to być kilka słów o tym jaki piszę, a nie o tym jakie mam problemy.
Ale pisanie to nie tylko przyjemność. I brak Weny. Takie myślenie jest po prostu żałosne.
Prawdziwe pisanie. Pewnie znajdzie się osoba, która mi zarzuci, że ja nie mam pojęcia o prawdziwym pisaniu. Może i nie. Ale czy ta druga osoba ma takie pojęcie? Jeśli nie, to niech się zamknie. Prawdziwe pisanie to radość pomieszana z cierpieniem.
Cieszysz się, że masz pomysł na fabułę, bohatera i całą resztę. Cierpienie przychodzi z czasem. W momencie kiedy siedzisz godzinami na kartką/klawiaturą i zastanawiasz się w jaki sposób ubrać w słowa to co masz w głowie. Obraz idealny, który masz przed oczami już taki nie jest kiedy patrzysz na to co zapisałeś. Wtedy jest cierpienie. Przecież było dobrze! Więc co się stało? Czy to przez to, że znasz za mało słów, a może to wcale nie było takie dobre? Głupie myśli nachodzą człowieka. Naprawdę głupie.
I wtedy najlepiej wstać, wziąć kubek, który stoi obok nas od samego początku i pójść do kuchni. I przestać myśleć. Nie rozglądać się za inspiracją, tak jak to się robiło przez poprzednie kilka godzin. Zrobić coś zwykłego, codziennego, niepotrzebującego zbyt dużego wysiłku ze strony mózgu.
To pomaga.
Dużo – naprawdę dużo – autorów opowiadań pisze, że jakiś bohater (niekoniecznie główny) ma dużo ich cech. Pisarze przerzucają swoje lęki, problemy, nawyki, charakter, ulubione smaki na bohaterów, których tworzą. I nie mają czego się wstydzić. Bo, do cholery, czy ja się wstydzę, że nie lubię truskawek? Nie. Z pisania, a w szczególności jak piszemy w narracji pierwszoosobowej, mamy czerpać radość. Problemy jakie napotykamy podczas tego to co innego. Jeśli autorka cierpi na bulimię to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jej bohaterka też będzie na to chorowała. To nie znaczy, że jak ja piszę, że Luke się tnie i jest masochistą to ja też. To tylko przykład. Przemyślenia Luke o życiu to w dużej mierze moje przemyślenia. Nie da się pisać i odciąć się od bohatera.
Dlatego kiedy nie dajemy rady pisać, to nie róbmy tego na siłę.
Odpocznijmy i wtedy wrócimy do opowiadania z nową energią.
Mam nadzieje, że nie przeszkadza wam moje przeskakiwanie z liczmy mnogiej do pojedynczej. Momentami jest mi pisać wygodnie z jednej perspektywy, a za chwilę z drugiej.
Skąd ja biorę inspirację?
To chyba powinno być gdzieś na początku, a nie o jakiś pierdołach. Ale te pierdoły są w sumie ważne. Jak wyłączę już internet w telefonie i podłącze go do ładowarki, wezmę leki na noc i zgaszę światło to następuję ta najpiękniejsza chwila w ciągu całej doby. To moment, który uwielbia i przyznaje się do niego 90 procent ludzkości. Sen na jawie. Wyobrażamy sobie sceny, które nigdy się nie spełnią. Piękne i przykre zarazem.
Zdradzę wam tajemnicę.
Nigdy nie snujcie wtedy planów o swoich bohaterach. Bo kiedy to jest już w waszej głowie, zaraz jest też moment, że nie chce się ruszyć by gdzieś to zapisać. A rano w głowie jest pustka. A przecież to było takie genialne!
To jest jak z medytacją. Ci co nie wiedzą co to jest, to niech sobie to wygoglują. Trochę tak i trochę nie. Jeśli piszemy w pierwszej osobie, sprawa się trochę komplikuje. Wyobrażamy sobie konkretną scenę. I nie jesteśmy główną postacią. Tylko Narratorem. Kimś totalnie z boku, który tylko patrzy i widzi nawet to co nie dostrzega reszta. To jest świetne uczucie jeśli zrobisz to na 100 procent. A później przelewasz to na papier. I jak piszesz, że wchodzi do morza to piszesz, że wchodzi do tego morza. Masło maślane wyszło w ostatnim zdaniu, ale trudno.
Stopy zapadają jej się w piasku, słońce pali w oczy, czuje zimne kropelki na udach mimo że dopiero jest po kostki w wodzie. Słyszy jak fale płyną w jej stronę. To wszystko powoduje, że coraz bardziej posuwa się naprzód. Muszelki i glony zahaczają o jej stopy jak stawia coraz bardziej odważne kroki w głąb oceanu. Drży na całym ciele, bo woda wcale nie jest tak ciepła jak się spodziewała. Ciemna woda oceanu sięga jej teraz do kolan. Jest jej coraz zimniej, ale uparcie brnie dalej.
Pisane teraz na szybko, nawet za bardzo nie wiem po co. Jeśli osoba, która napisze te kilka zdań jakby patrzyła na to jak ta nieznajoma kobieta wchodzi do wody, ale jednocześnie odczucia jakie jej towarzyszyły są żywcem ściągnięte z autora, to daje taki piorunujący efekt. To chyba zasada pisania w trzeciej osobie, ale nie jestem pewna.
Bo jaka jest pasja z pisania jeśli trzymamy się zasad? Trzeba kombinować, pisać według własnego uznania. Nawet jeśli będzie źle.
Pisałam gdzieś na początku, że to nie jest poradnik pisarki. Chyba coś nie wyszło patrząc na to co przed chwilą napisałam o tym wejściu do wody.
Okej, krótka odpowiedź.
Czerpię inspirację z ludzi. Rzeczy. I samej siebie. To trochę zabrzmi egoistyczne. Ale ja sama jestem dla siebie inspiracją. Moje wymyślone historie przed snem, które nigdy się nie spełnią, moje przemyślnie, problemy, to co widzę. Wszystko jest inspiracją. Wszystko.
Bo wszystko w życiu ma jakiś sens.
Nasze pisanie też. Nawet jeśli jest o dupie marynie.
Pojęcia nie mam jak to zakończyć.
Chciałabym jakoś ładnie z pomysłem i radą czy innym mądrym słowem. Ale to chyba nie moja rola w tym by rzucać z rękawa mądre słowa.
Jest coś co zawsze i codziennie chciałabym słyszeć.
Nie jest ważne czy ktoś kiedyś doceni twój talent pisarki i wyda w formie książki twoje historie. To naprawdę nie jest ważne. Bo sława przeminie. Ważne jest to, że masz świadomość własnej wartości. Możesz przez całe życie pisać do szuflady. Jeśli robisz to dobrze, rób to dalej. I nawet jeśli każdy zmieszał cię z błotem, rób to dalej. Jesteś jak diament. Tylko oni nie widzą, że ty jeszcze jesteś niedoszlifowana.

Te kilka słów o moim pisaniu zmieniło się w 3,5 strony nie-wiadomo-czego. Liczę, że wam się to podobało, a jeśli nie to, że skończyliście w odpowiednim dla was momencie.
Jeśli – naprawę jeśli i ja was do niczego nie zmuszam – kilku ktosiom się to spodobało, to mogę w przyszłości napisać coś podobnego. Taką wersję 2.0

Pozdrawiam.  

Autorka

Jak znajdę chwilę to postaram się coś nowego naskrobać. Na chwilę obecną to musi wystarczyć.


25 października 2015, godzina 13:52

Nazywam się Natalia.
Taaa, to chyba dobry początek. Prosty, zrozumiały i wiadomo co można napisać dalej.
Nazywam się Natalia i nie mam pojęcia co chcę robić w życiu.
Jak na maturzystkę przystało. Na pytania ,,I co dalej chcesz robić?,, uciekam wzrokiem w bok, wzdycham, uśmiecham się nieśmiało i mówię, że mam jeszcze dużo czasu. Tak naprawdę to tego czasu jest cholernie mało.
Oczywiście chcę mieć niezapomnianą studniówkę, skończyć liceum i zdać naprawdę dobrze maturę. I zacząć studia, które będą mnie interesować.
Ale czy to moja wina, że wszystkie studia kryminologii w Warszawie są płatne? A nie mam zamiaru płacić nawet za drugie podejście do egzaminu. Chociaż wtedy miałabym motywację by zdać wszystko za pierwszym razem.
Chciałabym również mieć swoje własne mieszkanie. Małe, zrobione po swojemu i w jakimś mieście.
Tylko nie w Warszawie. Warszawiacy są... dziwni. Cały czas gdzieś się spieszą, marudzą, a w centrum handlowym trzeba robić slalom między regałami, a ludźmi. Poza tym Warszawa ma w sobie coś przygnębiającego.
DIY to jest genialny sposób, aby zrobić tanio kilka naprawdę ciekawych rozwiązań do mieszkania. Poza minimalizm ma w sobie to coś.
I nie trzeba sprzątać tych wszystkich zakamarków między szafą, a ścianą. Nie muszę się martwić, że podczas snu uduszę się przez kurz, który uzbierał się pod łóżkiem.
Jestem alergikiem i astmatykiem.
To u nas dziedziczne. Ale astmy dorobiłam się przez głupotę rudej lekarki. Za późno wykryte zapalenie płuc i kariera pływaczki poszła w piach.
Nie umiem wyznaczyć sobie granicy. Cały czas przekonuję się jak długo mogę biec, z torbą pełną książek, do pociągu. Tak aby nie brać później leków. To samo jest z pływaniem. Duszę się po przepłynięciu sprintem całej długości basenu, ale na pytanie czy wszystko jest w porządku kiwam głową i dalej macham szaleńczo rękoma do kraula.
Ale umiem udowodnić tym wszystkim niedowiarkom, że daję radę. Nie widziałam osoby, która płynąc żabką dogania osobę, która zapierdziela kraulem. No chyba żeby puścili mi nagranie ze mną w roli głównej.
Może kilka słów o tej internetowej części mnie.
Piszę, czytam, zdarzyło mi się betować, oceniać i prowadzić stowarzyszenia.
Nie znam dokładnej daty kiedy wkręciłam się w blogi i ich otoczkę. Na pewno to było kiedy wszystko działo się jeszcze na Onecie.
Na Onecie nawet założyłam swojego pierwszego bloga... Okazał się niewypałem i było mnóstwo problemów żeby wstawić rozdział, bo Onet wtedy przeżywał swój kryzys.
Ogólnie w internecie przeczytałam ponad 250 tekstów. Opowiadań, drabbli, tasiemców i innych. Nie wspominając tego co wypożyczałam swojego czasu w szkolnej bibliotece i kupowałam.
A to wszystko skończyło się tym, że ff zawdzięczam większość swoich opinii na różne tematy i pierwsze kroki w pisaniu.
Z tym moim pisaniem to trochę dziwna sprawa. Miniaturki nie sprawiają mi dużego problemu, ale jak zaczynam pisać opowiadania to gdzieś przy 4 rozdziale mam kryzys. Zawieszam się i mija trochę czasu zanim się odblokowuję.
Dobra, nie będę więcej przynudzać.
Do usłyszenia,
Demetria :)



Kontakt

E-mail: demetria1050@gmail.com 
Wattpad: https://www.wattpad.com/user/Demeteria1050
Twitter: @zginieszmarnie
Fanfiction: Demetriea


Jeśli ktoś ma ochotę popisać albo zapytać o coś z związku z opowiadaniami to spokojnie, ja nie gryzę xd 
Pozdrawiam 

środa, 13 lipca 2016

O historii

Adres: prosto-w-ogien-luke.blogspot.com
Tytuł: Za tobą skoczyłem nawet prosto w ogień.
Autorka: Demetria
Beta:
Szablon: http://graphicpoison.blogspot.com
Czas i miejsce akcji: Nowy Jork, czasy współczesne.
Główni bohaterowie: Luke Jones, Isaac.
Typ: fanfiction na podstawie serii Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy Ricka Riordana
Data założenia bloga: 13.07.2016
Data zakończenia bloga:
Data opublikowania pierwszego postu: 17.07.2016
Ilość przewidywalnych rozdziałów: 12 + dodatek
Ostrzeżenie: występuje wątek miłości męsko-męskiej
Opis:


Luke to, że jest herosem odkrywa trochę za późno. Jest już wtedy po śmierci jego rodziny i dwóch pożarach, który zostały wywołane z jego winy. Co gorsza, które on sam wywołał. Luke ma moce. Tylko chłopak wcale ich nie chce. Jak każdy dzieciak, który prędzej czy później trafia do obozu. To historia o zaakceptowaniu rzeczywistości, bólu, odnalezieniu samego siebie i pomocy jaka może nadejść nawet wtedy kiedy my nie możemy pomóc już samemu sobie.  


Spis tresci


Autorka

Bohaterowie

Luke Jones
Jestem trochę przerażony. Boję się, że pewnego dnia nie dam rady wstać z łóżka. Rzeczywistość mnie przerośnie. Ale wiem jedno. Jest obok mnie osoba, która zawsze mnie złapie. Człowiek, który podniesie mnie nawet z samego dna piekła. I wtedy wiem, że dam radę. I wstaję z łóżka tylko po to, aby zrobić mu poranną kawę. 


Isaac
Wiem, że nie dam rady pomóc całemu światu. Ale cały świat – mój świat – mieści mi się w ramionach i nie potrzebuję do szczęścia niczego więcej. Uratowałem go przed samym sobą i będę to robić dopóki starczy mi sił. A on jest w stanie wskoczyć za mną nawet prosto w ogień i to mi wystarczy, by wierzyć, że warto.



Annabeth Chase
Chciałam mu pomóc. Pragnęłam by któregoś dnia zobaczyć na jego twarzy uśmiech, a nie ślady łez i sińce pod oczami. Widziałam jego nerwowe zaciąganie rękawów bluzy i kulenie ramion kiedy w jego stronę leciały co nowsze komentarze. Wiedziałam, że potrzebuje wsparcia, ale nie umiałam    znaleźć sposobu by mu pomóc. 



James 
Zasługiwał na to wszystko. Na każde uderzenie, obelgę, potrącenie na szkolnym korytarzu i samotność. Ktoś taki jak Luke nie był nikomu potrzebny. Byłem w każdej chwili jego marnego życia. Ale nie po to, aby wyciągnąć ku niemu pomocną dłoń. Stałem tam tylko po to by przygniatać jego zapłakaną twarzyczkę do ziemi.


Te krótkie teksty przy postaciach są całkowicie mojego autorstwa.


? - Luke Jones
Ash Stymest – Isaac 
? - Annabeth Chase 
Mason Dye – James 

Obserwatorzy