środa, 14 września 2016

Dodatek #3

Nie jest tego za dużo, ale myślę, że wie ważne jest ilość w tym przypadku. To co chciałam to zawarłam. Może w trochę inny sposób niż na początku myślałam, ale końcowy efekt jest dobry.
To jest definitywny koniec z Prosto w ogień. Brzmi trochę strasznie, ale kiedyś musiało to nastąpić.
Issuke zasługiwało na takie zakończenie, przynajmniej według mnie.
Zapraszam na nową historię gdzie pojawił się już prolog: pomodl-sie-za-mnie.blogspot.com
Pozdrawiam :)

***

Nocą Isaac nie może zasnąć. To ten czas kiedy budzą się wszystkie demony jakie zamieszkują jego głowę, blizny są wtedy zbyt widoczne, a spokojny oddech Luke, który śpi obok niewystarczający. Nocą jest moment kiedy Isaac rozmyśla. Myśli o swoim życiu, przeszłości, błędach, chłopcu przytulonym do niego. Jedynie na co sobie wtedy pozwala to kilka płytszych wdechów, które poza tlenem do jego organizmu dostarczają jeszcze cała masę niechcianych emocji. Isaac czasami boi się tych uczuć.

Boi się miłości jaką obdarzył tego chłopca. 

Isaac patrzy na drobną sylwetkę Luke, który jest przykryty kołdrą tylko do połowy. Jego niesforne ciemne włosy zasłaniają prawie całą twarz chłopaka. Luke przytula go mocno, z nogą przewieszoną przez biodro Isaaca i głową ułożoną na klatce piersiowej. Mężczyźnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – od jakiegoś czasu nie wyobraża sobie nocy kiedy miałoby zabraknąć młodszego. Nie ma pojęcia jakby zareagował gdyby pewnego poranka nie zobaczył Luke ubranego w jedną z jego koszulek, z rozczochranymi włosami i nieśmiałym uśmiechem, którym witał go codziennie. Przyzwyczaił się do tego, że z kubkiem kawy w ręce i kwaśnym uśmiechem pyta się młodszego chłopaka czy nie ma własnych ubrań. Luke uśmiecha się wtedy tylko i odpowiada, że w jego koszulkach jest mu wygodniej i wygląda w nich dużo lepiej niż on sam. Isaac nie zaprzecza.

Boi się strachu, który odczuwa kiedy myśli o tym, że Luke mogłoby nie być.

Nigdy nie rozmawia z Lukiem na temat jego blizn. Kiedyś kiedy chłopak już spał, Isaac policzył wszystkie cienkie cięcia na nadgarstkach i przedramionach. Płakał, całując poranione ręce Luke. Słone łzy mieszały się z jego niemym krzykiem. Wiedział, że istnieją jeszcze blizny na udach. Znalazł je tam ostatnio. Jedyne co powiedział wtedy Luke to to, że one były pierwsze. Isaac bał się, że pewnego razu, któreś cięcie będzie ostatnim. Chociaż młodszy chłopak obiecał mu, że od czasu kiedy do niego wrócił, nie sięgnął po żyletkę, Isaac nie przestał się bać. Mężczyzna obawia się, że jego pięknie złamany chłopiec pewnego dnia upadnie, a on nie będzie umiał go podnieść.

Boi się uczucia pustki jaką widzi patrząc w oczy Luke.

Kiedy po raz pierwszy Isaac go zobaczył – na cmentarzu, całkowicie przemoczonego, zgarbionego nad grobem matki i sióstr – w oczach Luke widział jedynie pustkę. Zielone spojrzenie, które powodowało ciarki na jego plecach. Oczy Luke mimo że puste i bez wyrazu, mówią dużo więcej niż wzrok jakim patrzy na niego chłopak kiedy wręcza mu pluszowego słonia, którego wygrał dla niego w wesołym miasteczku. To spojrzenie przerażonego dziecka, które spadło na samo dno. Isaac wyciągając do niego rękę, spojrzawszy w te zielone tęczówki, wiedział na co się pisze. Na telefony pełne przerażenia o drugiej w nocy, na łzy bólu i krzyki nienawiści. Ale szczęście i iskierki radości w oczach Luke wynagradzają mu każdą nieprzespaną noc, podczas której zamartwiał się o tego smutnookiego chłopca.

Boi się nienawiści jaką odczuwa patrząc na własne blizny. 

Stojąc w łazience przed lustrem i patrząc na własne ciało, czuje obrzydzenie. Blizny po oparzeniach zostaną z nim na zawsze. Jedynie to na szyi zakrył tatuażem. Wszystkie inne na co dzień może schować pod warstwami ubrań, tak aby inni ludzie nie patrzyli się i nie zadawali miliona pytań. Jedynie lekarze i Luke widzieli wszystkie blizny po pożarze. Jedynie oni mogą zrozumieć jego ból. Isaac nie zaprzecza kiedy jego ojciec krzyczał, że to wina Luke, ale fakt, że to on wyniósł go z płonącego budynku jest wyrównaniem rachunków. Czasami tylko Isaac ma ochotę krzyczeć i obwinić o wszystko młodszego chłopaka. Chciałby by Luke poczuł jego ból z jakim musiał się zmierzyć kiedy płomienie dotykały jego ciała, jak bolesne były spojrzenia pełne współczucia z strony rodziców kiedy lekarz mówił o jego stanie zdrowia. Ale Luke ma własne blizny, z którymi musi się zmierzyć. I może to powoduje, że oboje rozumieją się bez słów.

Boi się poczucia bezpieczeństwa jaką oferuje chłopcu.

Isaac nie ma rodzeństwa. Nie musiał nigdy oglądać bajek z Myszką Miki i budować wielkich wież z klocków, czy odbierać z imprez pijanego rodzeństwa. Jednak przy Luke wyszedł na świat jego ukryty syndrom brata. Isaac opiekuje się młodszym chłopakiem, zapewniając mu poczucie bezpieczeństwa jakiego ten – od czasu śmierci rodziny – nie odczuł. Chce by Luke wstając rano miał świadomość, że są osoby, które go kochają i się o niego martwią. Isaac otacza go murem bezpieczeństwa, który sam buduje dla chłopaka. Nie ma to znaczenia czy są to powtarzane raz po raz słowa zapewnienia, że wszystko dobrze czy delikatne pocałunki na uspokojenie. Isaac robiąc to wszystko dla Luke jest pewny, że robi co może. Nie są mu potrzebne żadne podziękowania czy prezenty. Robi to tylko dlatego, że kocha Luke. A temu drobnemu chłopcu należy się chociaż tyle.

- Isaac...

Mężczyzna odwraca się zaskoczony i patrzy na sylwetkę chłopaka stojącego przed nim. Luke ma na sobie jego koszulkę i bokserki. Drży z zimna, stojąc boso na balkonie gdzie Isaac jest od jakiegoś czasu, ubrany w ciepły sweter i długie spodnie od pidżamy. Młodszy chłopak delikatnie, na palcach, podchodzi do niego tylko po to, aby się przytulić. Isaac głaszcząc plecy, wtulonego w niego chłopaka, widzi jak ten drży z zimna.

- Kiedy się obudziłem, nie było cię. Myślałem, że coś się stało. Albo, że mnie zostawiłeś.

- Luke, skarbie... Będę tak długo jak będziesz mnie potrzebować, a nawet jeśli nie będziesz już chciał ode mnie pomocy, to i tak zostanę. Wiesz dlaczego?

Luke kręci przecząco głową i znowu wtula się w klatkę piersiową Isaaca. Czuje się dobrze w ramionach mężczyzny. Starszy chłopak delikatnie unosi jego twarz za podbródek, tak aby patrzeć mu w oczy. Luke czuje jak się rumieni pod tym spojrzeniem, które jest cholernie intensywne.

- Bo cię kocham.

- Tak po prostu?

Isaac śmieje się cicho na pytanie Luke. Czasami ma wrażenie, że młodszy chłopak nie rozumie, że kochając kogoś nie można z niego zrezygnować. Isaac widząc delikatne rumieńce na policzkach Luke, uśmiecha się.

- Tak po prostu. Kocham cię niezależnie od tego kim jesteś, jakie masz demony przeszłości czy lęki. Kocham cię Luke'u Jones i nie zamierzam cię zostawić.

- To dobrze, bo ja nie mam zamiaru nigdzie odchodzić. Już nigdy.

Wracając do ich łóżka, Luke za pomocą pstryknięcia powoduje, że na koniuszkach palców, pojawia się iskierka ognia, która oświetla im drogę. Isaac idąc za nim wie, że ten chłopak jest wszystkich czego on potrzebuje. Niezależnie od tego co mówią jego rodzice, czy niechciane myśli, które czasami atakują jego umysł. Mężczyzna dokonał najlepszego wyboru z możliwych.
Ten zielonooki chłopiec jest jego przepustką do szczęścia.

- Kocham cię, Isaac. Tak po prostu.

Dodatek #2

Zamysł co do tego był całkiem inny, ale wyszło co wyszło. Przyznam szczerze, że nawet pisząc w narracji trzecioosobowej to dziwnie było pisać i wyobrażać sobie 40-letnią bohaterkę. Jak człowiek przyzwyczai się młodych postaci to ciężko się przestawić.
Został nam jeszcze jeden Dodatek – perspektywa Isaaca, której osobiście nie mogę się doczekać :)
Pozdrawiam

***

Mary Clearex nie była głupia. Opiekuńczą w stosunku do dzieci, które do niej trafiały, kochającą swojego męża, z którym była od osiemnastu lat, zapominalską, nieco roztrzepaną czterdziestoletnią kobietą z wyższym wykształceniem. Ale na pewno nie było można powiedzieć o niej, że była głupia. Nie rozumiała więc jak kobieta z opieki społecznej, która się z nią skontaktowała wczoraj wieczorem i  zapytała czy zgodziliby się z mężem zająć jeszcze jednym dzieckiem, mogła coś takie insynuować.
Kiedy patrzyła w zielone oczy Luke, miała gęsią skórkę na plecach. Spojrzenie tego dziecka przerażało ją doszczętnie, a ta kobieta siedząca pod drugiej stronie biurka, która nie była niczego świadoma, paplała w najlepsze. Chłopak nie wyróżniał się niczym szczególnym wśród rówieśników ze szkoły. Mary widziała podobnych chłopców przypominających Luke, którzy kiedy dorastali i ubierali garnitury do pracy i udawali, że okres dojrzewania gdzie nie wiedzieli co zrobić z za długimi rękoma i nogami, nie istniał. Może zielonooki był trochę za chudy, a za duże koszulki z superbohaterami, które Mary na miejscu jego matki by już dawno wyrzuciła, nie poprawiały jego sylwetki, ale widziała gorsze przypadki. Włosy nadawały się jedynie do ścięcia, bo grzywka notorycznie wchodziła mu do oczu i chłopak w ciągu minuty poprawiał ją chyba z trzy razy i to niedługo stanie się jego tikiem nerwowym. Mary wiedziała to z doświadczenia, bo sama jak była w jego wieku, obgryzała paznokcie, aż do krwi. Chciała pomóc Luke, ale to spojrzenie, które tak ją paraliżowało i nie było zwiastunem niczego dobrego.
Wiedziała o pożarze. Oglądała wiadomości, a sprawą Szalonego Joe media karmiły ludzi w każdej wolnej chwili. Chłopak wyszedł z pożaru bez żadnego oparzenia, co już samo w sobie było dziwne i niepokojące. Policja badała sprawę, ale Mary wątpiła by odkryli coś nowego.
Pani Clearex?
Tak?
Zielone tęczówki obserwowały każdy jej ruch kiedy popisywała potrzebne dokumenty, by zabrać Luke do siebie. Chłopak ją oceniał, pochłaniał każde jej nerwowe drgnięcie mięśni czy sztuczny śmiech skierowany w stronę kobiety z opieki społecznej. Kiedy wstała i obciągnęła niebieską sukienkę w dół, chłopak wstał z krzesła, skinął głową w stronę starszej kobiety i wyszedł. Nie powiedział żadnego słowa pożegnania, co tylko zdziwiło Mary. Sama musiała poświęcić dłuższą chwilę na zbędne słowa pożegnania z kobietą, której nawet nie lubiła. Która jak twierdziła Luke jest zagubionym młodym chłopcem, który ma za sobą trudny okres, jakby strata całej rodziny była łatwym okresem w życiu każdego nastolatka. Dodatkowo potrzebuję on potrzeby psychologa, z którym będzie spotykał się raz w tygodniu, by ten pomógł mu pogodzić się z stratą jaka go dotknęła. Mary jadąc w samochodzie z Lukiem i opowiadając mu trochę o domu, do którego się kierują i mając w głowie słowa tej przeklętej kobiety, modliła się by nie znaleźć Luke z przeciętymi nadgarstkami w łazience w ciągu najbliższego miesiąca.
Patrząc w te zielone oczy tak pełne bólu i poczucia winy, Mary wiedziała.
Zamiast zawrócić i skierować się na najbliższy posterunek policji z informacją, że miała w samochodzie nastoletniego mordercę, zaciskała mocniej place na kierownicy, uśmiechała się delikatnie i opowiadała Luke o swoim mężu.
Nikt nigdy nie powiedział, że Mary Clearex  była głupią kobietą.


***

Kiedy leżała wieczorem w łóżku, a mąż pisał na laptopie kolejne arcyważne rozliczenie, Mary nie wiedziała czy powiedzieć mu o tym co dzisiaj odkryła. Minął miesiąc od kiedy Luke z nimi zamieszkał i miała cichą nadzieje, że to spojrzenie, które obdarzył ją pierwszego dnia, zniknęło. To uczucie niepokoju, które za każdym razem ją nawiedzało kiedy mijała zamknięte drzwi pokoju Luke lub chłopka siedział zbyt długo w łazience, zniknie. Tak się nie stało. Czasami, ale tylko czasami, zastanawiała się czy nie wejść do pokoju chłopaka i z nim nie porozmawiać. Ale za każdym razem kiedy prawie chwytała klamkę, ta jakby ją parzyła i Mary rezygnowała. Sama przed sobą ledwo się do tego przyznała, ale obawiała się tego cichego, chudego chłopca o oczach tak zielonych i pełnych bólu, że to wręcz nieludzkie.
A żyletka, którą dzisiaj znalazła leżąca spokojnie na biurku chłopaka w jego pokoju, wytrąciła ją totalnie z równowagi. Mary nie wiedziała czy przyznać się mężowi to tego, że przepłakała całe przedpołudnie, aż do przyjścia dzieci ze szkoły czy może oszczędzić mu tego. Kobieta wiedziała, że ten zaczął by pytać i chciałby przeprowadzić męską rozmowę z Lukiem. A ona nie mogła na to pozwolić. Ten chłopak był tak delikatny, łatwy do złamania, zniszczony przez życie.
Do Mary wracają te same demony co przed miesiącem, że znajdzie martwe ciało Luke z przeciętymi żyłami w łazience pełnej krwi.
Chciałaby chronić tego chłopca. Przed samym sobą, złem tego świata, przeszłością. Tylko, że Luke musiałby się przed nią otworzyć, porozmawiać i jej zaufać. A Mary jedyne co może od niego oczekiwać to ciche dziękuje przy stole i dzień dobry kiedy kobieta szykuje dla wszystkich śniadanie.
Śniadań, które po miesiącu nie wyobrażała sobie bez Luke.
Chłopak miał swoje stałe miejsce przy stole, ulubiony kubek, który jedne z dzieciaków chciał mu kiedyś zabrać, ale w ostatniej chwili zrezygnował – Mary do tej pory nie wie dlaczego i dżem morelowy, który kobieta nauczyła stawiać się jak najbliżej talerza chłopaka. Chciała tymi małymi gestami przekazać mu, że jest w ich rodzinie akceptowany i chciany.
- Kochanie, wszystko w porządku?
Czy gdyby zapytała o to Luke, powiedziałby jej prawdę? Czy gdyby wspomniała o żyletce, przyznałby się, że coś jest nie tak? Czy...
- Mary?
- Jestem zmęczona. Jestem po prostu tym wszystkim zmęczona.
Delikatny pocałunek męża, uspokaja ją na tyle, że zgasiła lampkę nocną i położyła się wygodnie na łóżku. Nie chciała go niepotrzebnie martwić, ale bardziej niż zmęczenie odczuwała lęk o jutro. Bała się o  tego smutnookiego chłopca, który śpi naprzeciwko nich.
Bała się, że pewnego dnia się obudzi, a jego już nie będzie.

***

Mary przestaje bać się o Luke kiedy widzi go w towarzystwie tego chłopca.
 - Mary to mój przyjaciel – Isaac.
Kobieta uśmiecha się jedynie i pozwala im uciec do pokoju młodszego chłopaka, bo ona wiedziała. Widziała to w ich delikatnym dotyku, mowie ciała i delikatności z jaką Luke wymówił imię Isaaca. I kiedy przed wejściem na schody zdejmuje obcasy i skrada się na górę jak nastolatka, którą od dawna nie jest, słyszy cichy śmiech swojego podopiecznego, jest spokojna.
Isaac mu pomoże. Już pomógł i zrobił to czego ona nie mogła. Dotarł do Luke i zebrał te wszystkie pokruszone kawałki jego duszy w jedną – posklejaną, trochę kanciastą i z ostrymi zakończeniami – całość.
Mary Clearex jest szczęśliwa.



Dodatek #1

Przed wami dodatek do Prosto w ogień. Nie zmuszam nikogo do przeczytania tego, ale można tu znaleźć kilka ciekawych rzeczy, a propo opowiadania. Podzieliłam to ze względu na fakty o opowiadaniu i niewykorzystane pomysły do fabuły, łatka z punktu widzenia Isaaca i zastępczej matki Luke. Gdybym wpadła na to wcześniej narracja Isaaca i matki zastępczej pojawiłaby się jako prolog i epilog tej historii, ale nie można mieć wszystkiego.
Pozdrawiam i liczę, że wam się spodoba :)

***

Tytuł tego opowiadania to nic innego jak skopiowany tytuł piosenki Kim Nowaka Prosto w ogień z albumu Wilk z 2012 roku. Piosenka nie jest w żaden sposób inspiracją to tej historii, ani teledysk do niej. Podczas myślenia nad tytułem mój mózg podsunął mi te kilka słów, a dopiero później zorientowałam się, że jest to jedna z piosenek Kim Nowaka. Link do niej macie pod spodem jeśli chcecie ją przesłuchać.

https://www.youtube.com/watch?v=T9ucKkaKjPU


Luke i Isaac. Chłopcy są dla mnie wyjątkowi. I to w ten irytujący sposób, że czasami pisząc o nich są prawie realni. Ale to dlatego, że przemyślenia Luke to w większości moje przemyślenia. Isaac to troszeczkę inna historia. Poza jego kilkoma wypowiedziami w opowiadaniu nie ma tam obiektywnej oceny chłopaka. Wszystko co wiemy (ja też mimo że jestem autorką i stworzyłam Isaaca) to myśli Luke. A dla Luke starszy chłopak będzie w czymś rodzaju bohatera. Ale i tak ich uwielbiam.
Dobra, teraz będzie ta ciekawsza cześć dla niektórych. Skąd ja wytrzasnęłam ich imiona? Isaac jak tylko się pojawił był porównany do bohatera gry the blind of isaac. Przyznaję się, że nie grałam w to, a jak zobaczyłam co oferuje google grafika pod tym hasłem to jakoś nie mam zamiaru. Jako fanka seriali ostatnio odkryłam zespół 5 seconds of summer. Co ma jedno do drugiego? Imię Isaaca i tylko imię jest zaczerpnięte z Teen Wolfa. Po tym jak Scott głosem alfy doprowadza do porządku Isaaca po tym jak ktoś go zamknął z Allison w kantorku, musiałam. To imię odpowiednio zaintonowane ma tak różne brzmienie, że to jest cudowne. Tak, wiem jaram się imieniem, ale fani Teen Wolf zrozumieją :D
Z Luke to troszeczkę grubsza sprawa. Znaczy Luke Castellan z kanonu nie ma tutaj zbyt dużego znaczenia. Luke z zespołu którym ostatnio zaczęłam się interesować ma coś wspólnego – imię. Isaac natomiast po wokaliście ma kolczyk w wardze, ale w opowiadaniu nie ma o tym zbyt dużo. Luke jest delikatny i jego imię miało też być takie. Po przeczytaniu sporej ilości ff na wattpadzie gdzie głównym bohaterem jest właśnie Luke Hemmings nie mogłam wyobrazić sobie, że mój bohater będzie miał inne imię. Może to głupio zabrzmi, ale próbując wypowiedzieć na głos Luke jest w tym pewna delikatność.
Tworząc bohaterów zwracam dużą uwagę na ich imię, wygląd i zachowanie. Luke i Isaac oprócz imienia nie mieli niczego. Wszystko było tworzone na bieżąco i jestem z siebie dumna, że nie zniszczyłam tych postaci przez to, że nie stworzyłam ich stosunkowo wcześniej.


Nie będę pisać tutaj jak czasami ciężko było ubrać w słowa to co chciałam przekazać wam w tych krótkich rozdziałach. Przyznaję się, że czasami pisząc o bólu Luke i jego nie radzeniu sobie, miałam łzy w oczach. Ja, autorka! Mniej emocji odczuwałam jak opisywałam ich pierwszy pocałunek, naprawdę.
Jeśli ktoś by chciał przeczytać o tym jak sobie czasami nie radzę z pisaniem albo cokolwiek z związku z moim bazgroleniem to podaje link: http://prosto-w-ogien-luke.blogspot.com/2016/07/kilka-sow-o-moim-pisaniu.html


Powinnam to zrobić na samym początku, ale trudno. Chciałam z tego miejsca ślicznie podziękować wszystkim, którzy przeczytali, komentowali, przetrwali całe to opowiadanie. Bez was nie dałabym rady. Naprawdę, doceniam każde słowo jakie pojawiło się pod rozdziałami. Jesteście wielcy i mam nadzieję, że przy kolejnych opowiadaniach was nie zabraknie. Wiele razy pytałam się przed rozdziałami o kilka spraw dotyczących historii. Czy nie będzie wam przeszkadzał wątek męsko-męski, czy Isaac powinien być z Lukiem (tak była przez chwilę myśli żeby wprowadzić kogoś jeszcze) i najważniejsze jakie powinno być zakończenie. Bo ta historia była pisana dla was. Ku pokrzepieniu serc powiedziałabym.


Podczas pisania rozdziałów, podczas jedzenia śniadania myślałam o Luke i jego historii, o tym co będzie w kolejnym rozdziale i jak to napisać. Siadałam do komputera i nie wiedziałam jak to ubrać w słowa. Nie wykorzystałam wszystkich swoich pomysłów, które mi się przewinęły. Nie było gdzie, a nie chciałam robić tego na siłę, bo bałam się, że to zauważycie.
Jak już wcześniej wspominałam miała pojawić się dodatkowa postać. A dokładnie syn Posejdona – Percy. Przeciwieństwa się przyciągają i te sprawy. Ktoś kto nie bałby się mocy Luke, a jednocześnie mógłby ją uspokoić. I sam tytuł – Prosto w ogień – Percy gdyby skoczył prosto w ogień nic by mu się nie stało. Z wytłumaczeniem tytułu wyszło jak wyszło i mam nadzieje, że nie było tak źle.
Rola psychologa w tym opowiadaniu została tak okropnie urwana, że aż mi wstyd. Chciałabym z jednej strony pociągnąć to dalej, ale z drugiej Luke chyba nie czuł się zbyt dobrze w czasie tej terapii. No i planowałam, że jak Luke zrezygnuje z terapii to pójdzie do pubu.
Tak, dokładnie. W jednym rozdziale nasz kochany Luke miał być totalnie pijany, ale nic z tego nie wyszło. Napisałam całe dwa akapity i zrezygnowałam. Nie wiedziałam jak to skończyć, bo chciałam żeby wtedy też dowiedział się o świecie mitologii i poznał Annabeth i Percy'ego.
W trakcie pisania drugiego rozdziału chciałam stworzyć jeszcze jedną osobę. Kumpla Luke, który nie opuścił go mimo pożaru i tego całego zamieszania. Sid miał się pojawiać i znikać i być raczej znajomym do zabaw, a nie do rozwiązywania problemów, ale Luke chyba nie potrzebował kogoś takiego w swoim życiu.
Isaac za to to całkowicie inna historia. Oczami wyobraźni widziałam ich pierwsze pocałunki, które miałby być tak cholernie niewinne, w przedpokoju, na kanapie w salonie, pod parasolem w parku. Za to napisałam coś całkowicie innego. Jedyne co wiedziałam pisząc scenę w kuchni to, że mają się w końcu pocałować. Jak do tego dojdą będę się martwić podczas stukania w klawiaturę. Chyba nie było tak źle, nie?
Miała być jeszcze jedna scena, którą naprawdę chciałam napisać, ale nie było kiedy. Luke miał poprosić Isaaca by ten ściął mu włosy. Isaac stojący nad siedzący na taborecie młodszym chłopakiem w łazience i trzymający maszynkę. Opadające kosmyki na kafelki i dźwięk pracującej maszynki. Zgarbiona sylwetka Luke i to wszystko przy migoczącym świetle żarówki. Żałuję, że nie ma tego w żadnym rozdziale, ale od czego właśnie jest ten dodatek?
Później kiedy Luke trafia już do Obozu miała być scena z jego rodzeństwem. Nocna rozmowa w domku Hefajstosa, którą odbywa Luke z starszymi braćmi. Zamiast tego powstał rozdział 10 gdzie coś o rodzeństwie chłopka jest na końcu i to w dwóch zdaniach.
Tak, Luke miał mieć próbę samobójczą. W ostatniej chwili odratowany i po tym wydarzeniu miał wrócić i szukać Isaaca. Może nie do końca miała być to próba samobójcza tylko Luke by przesadził z cięciem się i nie zdążył zatamować krwawienia. Annabeth lub ktoś z jego rodzeństwa miało go znaleźć i chłopak miał się obudzić w szpitalu polowym. Stwierdziłam, że Luke przeszedł za dużo i nie będę dokładać mu próby-nie-próby zabicia się. Zamiast tego powstał rozdział 11.


Nigdy wcześniej nie napisałam czegoś podobnego jak to co jest wyżej. Ale chciałam się z wami podzielić tym wszystkim co jest związane z światem Isaaca i Luke, bo cholera ja naprawdę się do nich przywiązałam. I po waszych komentarzach sądzę, że wy też. 

wtorek, 6 września 2016

Rozdział 12

Luke nie żałuje żadnych z małych rzeczy, które dokonał w życiu. Nauczył się żyć z błędami, które popełnił, z porażkami, które ciągnęły się za nim przez dość długi czas i wyrzutami sumienia, których nie umiał zagłuszyć. Po pewnym czasie nawet przestał próbować.
Nauczył się żyć z tym wszystkim, a w zamian dostał coś o wiele lepszego.
Dostał szczęście.
Jego szczęście miało metr osiemdziesiąt pięć, brązowe oczy, ciemne włosy, kolczyk w wardze i tatuaż, do którego nie mógł się jeszcze przyzwyczaić. To szczęście miało też kilka blizn, które starannie zakrywał, ale nocą – kiedy nikt poza nim nie mógł ich dostrzec – zostawały odkryte.
Luke doceniał to szczęście każdego pieprzonego dnia.
Pamięta dni kiedy musiał żyć z daleka od niego. Pamięta ten ból, który wywoływał żyletką, łzy, które mieszały się z krwią i krzyk. Przeraźliwy wrzask jaki wydobywał się z jego gardła.
Bo każdy z nich miał własne blizny, których nie pokazywali nikomu.
Nocą – jedynie nocą, gdzie księżyc może być świadkiem tego jak bardzo się kochali – oboje odkrywali się na nowo.
Blizny są dowodem tego, że walczyli. Luke jeszcze nie zdecydował jaki był wynik. Nie zależnie od tego czy przegrali czy wygrali, liczyło się to, że żyli.

- Cześć, mamo.

Luke uśmiechnął się delikatnie. Zapamiętał ją inaczej – mniej poważniej, z uśmiechem na ustach i iskierką szczęścia w zielonych oczach. Teraz była jedynie kobietą ze zdjęcia, na którym miała wyjściową sukienkę i mocno pomalowane usta. Wygląda inaczej, ale nadal pięknie.
Luke strasznie za nią tęsknił i są dni, że żałował.
Żałował, że musiał dokonywać wyboru między rodziną, a osobą, która dawała mu szczęście. Ale Luke wiedział, że jeśli zrobiłby to jeszcze raz – sięgnąłby po żyletkę z myślą, że zrobi dzisiaj ostateczne cięcie i ktoś postawiłby go przed wyborem – nie zawahałby się. Wybrałby Isaaca. Zawsze by go wybrał.
I chyba dlatego może nazywać się szczęściarzem.
Luke miał kogoś takiego jak Isaac – chłopaka, dla którego był gotowy skoczyć prosto w ogień. Mężczyzny, który zaakceptował go takiego jakim jest – z wszystkimi wadami i zaletami. Luke posiadał kogoś kto go wysłuchał, pomógł i wytłumaczył. Kogoś kto był i nigdy go nie zabrakło. Jones mógł czasami krzyczeć żeby Isaac od niego odszedł, żeby znalazł sobie kogoś innego - lepszego – kogoś kto zasługuje na to wszystko co może dać Isaac. Luke tym kimś nie był.
On był tylko biednym sierotą z Brooklynu, który jest herosem i nie zasługuje na szczęście.

- Dokonałem wyboru, mamo. Czasami tylko się boję, że nie dam rady, że to wszystko mnie przytłoczy. Boję się. Chciałbym żebyś tu była, mamo. Tak cholernie za tobą tęsknię i za dziewczynkami. Brakuje mi was. Powinnaś poznać Isaaca i przepytać go o te wszystkie niepotrzebne rzeczy jakie pytają matki, zanim chłopak zabierze ich dziecko na pierwszą randkę. Wiesz, że my nigdy nie byliśmy na prawdziwej randce? Nieważne. Dokonałem wyboru, mamo. Postaram się byś była ze mnie dumna i nie zawiodę cię. Żyję, mamo. Postanowiłem żyć, mimo że życie jest tak cholernie niesprawiedliwe. 

- Luke.

Postać Isaaca wyłoniła się z cienia, a Luke usłyszał jak jego głos załamał się w połowie. Nie wiedział, że tu jest, chciał chwilę posiedzieć w samotności – ze zdjęciem mamy. Miał jej tyle do powiedzenia. Pragnął by była z niego dumna, tak jak matka może być dumna z syna. Ale zamiast matczynych ramion, czuje mocny uścisk Isaaca. Odwzajemnia go, chociaż w środku czuje pustkę. On nie powinien tego usłyszeć.

- Jak chcesz to możemy pójść na prawdziwą randkę.

Luke nie odpowiedział tylko wtulił się mocniej w Isaaca. Ze wszystkich małych rzeczy jakich dokonał w swoim życiu miłość do tego starszego chłopaka, była najlepsza. Nie potrzebował do tego żadnych randek, by wiedzieć, że to Isaac jest odpowiednią osobą.
Luke poszedł za nim prosto w ogień tylko dlatego, że go kochał.
A reszta świata nie miała w tej chwili żadnego znaczenia.

***

Ostatni rozdział, czujecie to? Przykro mi trochę rozstawać się z Prosto w ogień, ale mówi się trudno i piszę się dalej.
Spodziewaliście się takiego zakończenia? Happy End. Mam wrażenie, że troszeczkę to zniszczyłam. Zwaliłam końcówkę opowiadania... Ja to jestem udana, nie ma co.
Nie napisałam ich pierwszego spotkania po pożarze. Nie wiem czy się kłócili, rzucili sobie w ramiona, pogodzili po trzech sekundach czy miesiącach. Nie umiałam się zdecydować jak miało to wyglądać i powstało to coś, co nie jest ani trochę odpowiednim zakończeniem. Ale czy pierwszy rozdział był dobrym początkiem? Prawdopodobnie sama bym się poryczała pisząc scenę jak sobie wpadają w ramiona więc wołałabym nie ryzykować.
Jeśli ktoś nie planuje czytać Dodatku, który pojawi się niedługo to chciałam z tego miejsca podziękować za wytrzymanie ze mną i chłopakami w Prosto w ogień.
Pozdrawiam :)



czwartek, 1 września 2016

Rozdział 11

Co do tego, że Luke jest synem Hefajstosa. Tajemnicy z tego nie robiłam, ale normalnej relacji ojciec-syn to oni też nie mieli. Chciałam to pokazać w opowiadaniu, bo to nie tylko historia o herosach i miłości męsko-męskiej. To dużo więcej, a w ten sposób chce to przekazać.
Zapraszam do komentowania i powodzenia wszystkim, którzy zaczęli dzisiaj nowy rok szkolny Dacie radę ;)
Pozdrawiam

***

Luke nie lubił składać obietnic. Najbardziej się bał, że żadnej nie uda mu się dotrzymać i zawiedzie osobę, która to na niej wymogła. Ale kiedy już coś komuś obiecał, naprawdę się starał dotrzymać danego słowa. Czasami po prostu nie był w stanie tego zrobić.

Obiecał Isaacowi, że będzie żyć.

Żył, ale jednocześnie czuł jak umierał. Z każdym kolejnym dniem, który musiał wytrzymywać na Long Island i trenować. Trenować, trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Robił to, aby nie nigdy więcej nie zagrażać Isaacowi i innym ludziom. By nie musieć żyć ze świadomością, że zabił więcej niż pięć osób.

Obiecał Isaacowi, że nie będzie się obwiniał.

Nie potrafił. Nie potrafił zdjąć z barków winy, którą umieścił tam w chwili kiedy dowiedział się o ich śmierci. Nie potrafił znieść myśli, że tylko on przeżył. Nie zasługiwał na to wszystko. Nie zasługiwał na wybaczenie, życie i Isaaca. Czasami nie mógł spojrzeć w lustro bez świadomości, że patrzy w twarz mordercy.

Obiecał Isaacowi, że cokolwiek się stanie on sobie poradzi.

Isaac w niego wierzył. Luke tylko nie wiedział dlaczego i skąd brała się jego wiara w niego. Starszy chłopak często mówił mu, że Luke jest dzielny i silny. On sam się taki nie czuł. Siedział skulony na łóżku drżąc z przerażenia, przyciskając do siebie bluzę Isaaca i starał się nie połykać kolejnych łez. Potrzebował teraz starszego chłopaka, bo to właśnie on był jego siłą. On był jego prywatnym bohaterem, którego tak bardzo teraz potrzebował.

Obiecał Isaacowi, że jak będzie potrzebował pomocy to się do niego zwróci.

Luke nie pamiętał ile razy przychodził do chłopaka po pomoc. Nie może zliczyć momentów kiedy siedział na klatce schodowej czekając na niego, dzwoniąc do drzwi, pisząc kilkanaście wiadomości pod rząd, płakał mu do słuchawki i błagał go o drugiej w nocy by Isaac do niego mówił – cokolwiek byle słyszeć jego głos. Starszy chłopak nigdy mu nie odmówił, nie powiedział, że teraz nie może, że jest zajęty. Był zawsze dla niego dostępny. Luke nie pamięta chwili kiedy to Isaac go o cokolwiek prosił.

Obiecał Isaacowi, że będzie czerpać z życia całymi garściami.

Luke to słyszał od niego tak wiele razy. Isaac prosił go żeby otworzył się na świat, docenił jego piękno i pozwolił innym ludziom zobaczyć jaką wartościową osobą jest. Żeby przestał bać się własnego cienia i zaczął robić to na co ma ochotę. Kiedy Luke wykonał pierwszy krok – pocałowanie Isaaca – nie sądził, że może to być takie piękne.

Obiecał Isaacowie, że nigdy nie złamie żadnej obietnicy, którą mu złożył.

Wstał, otrzepał spodnie z piasku, na którym siedział od jakiś czterech godzin i skierował się do domku Hefajstosa. Musi się spakować, pożegnać z rodzeństwem, Annabeth i powiedzieć Chejronowi, że odchodzi. Nie zamierzał dłużej udawać, że nie słyszy tych wszystkich plotek na swój temat. Nowo powstałe blizny na jego rękach nie są wynikami treningów, które ma codziennie na arenie w asyście trzech osób z gaśnicą i dwójki dzieciaków z domku Posejdona. To walka jaką przegrywa codziennie z samym sobą i swoimi lękami.

Obiecał samemu sobie, że nie odsunie się od Isaaca tak jak od reszty.

Odszedł od chłopaka, któremu tyle zawdzięczał, bo chciał go chronić przed samym sobą. Tylko, że samym odejściem zrobił więcej szkód niż wywołanym pożarem. Miał zamiar to naprawić, a pierwszym krokiem do tego było odejście z Obozu i powrót na Brooklyn. Musi odnaleźć Isaaca i błagać go – choćby na kolanach – żeby dał mu jeszcze jedną szansę.

- Wracam do domu.

Annabeth przytuliła go na pożegnanie. Kiedy odsuwał delikatnie dziewczynę od siebie, widział w jej szarych oczach łzy. Starał się ją pocieszyć, bo wracał do osoby, którą kochał i w końcu będzie dobrze. Nie powinna się o niego martwić. Chejron starał się interweniować, ale kiedy zobaczył spakowany plecak i sztylety, które Luke zabrał ze sobą, tylko pokiwał z zrezygnowaniem głową. Nie umiał się pożegnać z rodzeństwem tak jak to zrobił z córką Ateny dlatego zostawił im list, w którym wszystko wyjaśnia. Luke miał nadzieję, że zrozumieją.
Schodząc z wzgórza i kierując się do żółtej taksówki, która już na niego czekała, wiedział, że zrobił dobrze. Gdzieś tam jest jego Isaac. A jedyne co Luke musi zrobić to obiecać sobie, że się nie załamie.


Obserwatorzy